Cień w dolinie mgieł

Autor: Nyeri , piątek, 22 lipca 2011 7/22/2011 11:25:00 PM

No. Jest to moje pierwsze opowiadanie także proszę o wyrozumiałość.
Pierwszy wpis jest dla mojego kochanego, strachliwego menadżerka - Hotaru, który bardzo mi pomógł przy tworzeniu graficznej strony bloga. Nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła. Dziękuję, za wszystko.
~~~

pusty pokój
całkowita ciemność
kojący ból
poranione dłonie
krew
i świadomość
świadomość, że to ucieczka od rzeczywistości


Znowu to samo. Znowu dopada mnie monotonia. Znowu ledwo co oddycham przygniatana przez rzeczywistość. Nie chcę żyć. Nie chcę. Dlaczego muszę żyć? Dlaczego nie mogę po prostu już się nie obudzić? Otwieram oczy, lecz zaraz je zamykam porażona przez poranne słońce. Wbrew pozorom rano praży najmocniej. Nie lubię słońca. Wolę ciemność. O tak, ciemność. Jestem zagubiona w labiryncie ciemności. Otacza mnie mrok, jedna wielka pustka. Podnoszę się z łóżka zostawiając swoją puchową, czarną pościel samą. Nie lubię tego robić, wcale a wcale. Gdy śpię jestem nieświadoma tego zła, które mnie ogarnia. Dlatego spanie jest moją ulubioną rozrywką. Mimowolnie zerkam na budzik. Jest 8.27. Wygląda na to, że zaspałam. Ojciec już na mnie czeka, ma mnie zawieść na autokar. Dziś wyjeżdżam na obóz, podobno rekreacyjny. Rodzice chcą mnie wysłać w góry, bym odetchnęła. Widzą, że nie jestem już sobą. Zmieniam się. Wiesz? Kiedyś byłam inna. Nie było jutra. Było dziś. Były 24 godziny, które trzeba dobrze wykorzystać. Byłam ja. I moje odbicie w lustrze. Uśmiech. I ten błysk w oku. Radość. I to zadowolenie z życia. A dziś? Dziś pozostało mi błahe zdanie, którym karmię się, gdy wstaję z łóżka. Bo przecież wszystko może zacząć się jutro. Jutro... które jak na złość nie chcę przyjść. Oprócz tego zdania, pozostała mi jeszcze jedna myśl. Zgubiłam się. Zgubiłam się na paraboli zwanej czasem. Tak bardzo chciałabym, by ktoś mnie odnalazł. Przytłaczające.
Wchodzę do swojej dość ciasnej łazienki, gdzie znajduje się prysznic, sedes, umywalka, a nad nią moje lustro, znienawidzone lustro. Już nie lubię swojego odbicia. Moje czarne, długie włosy, zielone, duże oczy i las rzęs, wydatne blade usta, jasna skóra - wszystko to, co kiedyś wydawało mi się piękne, żywe. Dziś jest po prostu szare, zwykłe, beznamiętne. Nie zadowala mnie mój wygląd. Zresztą, czy mnie coś cieszy? Nie. Nic.
Z niechęcią zaglądam w swoje zielone tęczówki i dostrzegam w nich ogromną, niezapełnioną, piekącą pustkę. Boli. Boli mnie to, że brak mi sensu, dla którego miałabym się tutaj nadal męczyć. Choć to dopiero początek dnia, po raz kolejny powtarzam dziś - nie chcę żyć. Ale co z tego? Muszę. Okropne słowo. Ale niby dlaczego miałabym mu się nie sprzeciwić?
Odrywam wzrok od swojego odbicia, ściągam piżamę i wchodzę pod strumień zimnej wody. Tak, zimnej. Budzi mnie, krople wbijają mi się w skórę niczym ostre sople. Sięgam po ostrze leżące obok mydła i przykładam do nadgarstka. Widzę żyły. Zielony i fioletowy. Zakochałam się w barwach żył. Chcę wbić żyletkę w skórę i przeciągnąć tnąc widoczne linie. Nie mogę. Znowu. Ostry metal leży tu już od tygodnia kusząc, a ja nie mogę tego zrobić. Coś jednak trzyma mnie przy życiu. Chyba nie chcę wiedzieć co.
Zakładam na siebie czarną bluzę z kapturem, dopakowuję szczoteczkę do zębów, piżamę i kilka ubrań do walizki. Już mam zamiar schodzić na dół lecz nagle sobie przypominam. Zapomniałabym mojego szkicownika. Tak, rysowanie to jedna z nielicznych rzeczy, które lubię. Daje mi to ukojenie, odrywa od szarej rzeczywistości. To taka mała odskocznia. Moja własna. Nie wiem co bym bez niej zrobiła. Pakuję go również do bagażu po czym wychodzę z pokoju.


~


- Tak, mamo, wszystko wzięłam. Nie zapomniałam o szczoteczce do zębów, ręczniku, piżamie ani telefonie. I jedzenie na podróż też mam. - odzywam się do rodzicielki, która stoi właśnie w drzwiach i zadręcza mnie pytaniami. Wiem, że się o mnie troszczy i martwi moim zachowaniem.
- Dobrze. Zadzwoń jak będziesz na miejscu. Kocham cię, Saro. - mówi i patrzy na mnie z troską, przytulając do swojej piersi. 
Oddaję uścisk, ale milczę. Nie umiem jej odpowiedzieć. Nie umiem odpowiedzieć tym samym. Teraz zwraca się do ojca:
- Jedź wolno i uważaj na drodze. W nocy padał deszcz i jest ślisko. Jak autokar odjedzie daj mi znać. - ojciec się nie odzywa. Kiwa tylko głową i idzie do samochodu z moją walizką na ramieniu. Pakuje ją do bagażnika po czym zajmuje miejsce za kierownicą. Macham jeszcze mamie na pożegnanie by nie zrobić jej przykrości i siadam na miejscu pasażera. Ruszamy.
Oboje nie odzywamy się do siebie w podróży. Lubię to w tacie. Nie zmusza mnie do rozmowy, nie zagaduje na siłę, tak jak mama. Mogę odpocząć i przestać grać rozmowną. Nigdy taka nie byłam. Milczenie jest lepsze, intrygujące. Wzdycham. Patrzę za okno i myślę o tylu rzeczach na raz, że o niczym konkretnym. Stale tylko przez to wszystko przewija się pewna twarz i goniący tą twarz pytajnik. Krzywię się i odwracam wzrok. Po chwili dociera do mnie, że to była czynność pozbawiona sensu. Zamykam oczy. Trochę pomaga.
Po kilkunastu minutach jesteśmy już na miejscu. Na przeciwko naszego samochodu stoi duży, kolorowy, trochę stary autokar. Wokół panuje zamieszanie. Kierowca pojazdu wyszedł na zewnątrz, odbiera walizki od ludzi i pakuje je do przedziału towarowego. Inni ludzie zaś wsiadają i z powrotem wysiadają, bo nagle uświadomili sobie, że zapomnieli się pożegnać. Ściskają, całują, jakby już nigdy mieli się nie zobaczyć. Żałosne. Czy tylko ja jestem niezdolna do takich odruchów? Przypatruję się wszystkiemu z milczeniem. Nie chcę jeszcze wychodzić z auta i tata dobrze o tym wie. Nie lubię tłumów, chcę żeby to wszystko się rozeszło, choć trochę przeludniło. Źle się czuję wśród ludzi. Ludzie to zło.
W końcu wychodzę z samochodu i kieruję się do bagażnika. Rodzic również wychodzi i pomaga mi wyciągnąć ekwipunek. Razem udajemy się w stronę pojazdu. Widzę bezimienny tłum i beznamiętne spojrzenia nie-ludzi. Nie odwzajemniam żadnych spojrzeń, po prostu idę. Chcę jak najszybciej znaleźć się w środku autobusu. Staję przed wejściem i przytulam się do mojego opiekuna. Jestem zażenowana, lecz muszę to zrobić. Wiem, że byłby zawiedziony, mimo iż tego po sobie nie pokazuje. Rzucam krótkie "Dziękuję. Do zobaczenia" i wchodzę. Wszystkie miejsca z przodu są zajęte. Zauważam, że spojrzenia większości skierowane są teraz właśnie na mnie, czuję jakbym była pożerana wzrokiem. Staram się nie patrzeć na siedzących szukając pustego fotela twardo idąc na przód, choć w głębi mam ochotę krzyczeć z rozpaczy. Kieruję się na tył z maską obojętności i niezainteresowania. Dostrzegam na samym końcu jedno wolne miejsce. Przyśpieszam kroku i ląduję na siedzeniu obok dość pulchnej dziewczyny o kasztanowych, krótkich włosach. Nie przyglądam jej się, nie mam ochoty na rozmowę. Wyciągam z podręcznej torby słuchawki i wkładam je do uszu. Ustawiam moją ulubioną piosenkę Cannibal Corpse - Hammer Smashed Face, całkowicie się w niej zatracając. Muzyka też doskonale koi moją psychikę, zwłaszcza taka.


~~~
Trochę krótki, co? Na razie nic specjalnego się nie dzieje w opowiadaniu. Być może w następnej notce pojawi się jakaś większa akcja. Chyba nikogo nie zanudziłam na śmierć, hm?
Nie wiem kiedy będzie nowy rozdział lecz podejrzewam, że nieprędko. Za dwa dni wyjeżdżam.