Stoję pośród ryku

Autor: Nyeri , poniedziałek, 21 listopada 2011 11/21/2011 02:20:00 PM

Myślę, że można się domyślić do czego doszło.
~

tak dobrze w ciszy
gryzie się własne palce i udaje
że ból nie ma twarzy
w zębach przynosi się słabość

To nie to ciało, które znałam na pamięć. Nie ta istota.
Nie wiem co robię, nie wiem która godzina, nie wiem jaki jest sens, nie wiem jak się nazywam, nie wiem dlaczego nie przestałam, nie wiem dlaczego jej pozwoliłam, nie wiem dlaczego płaczę, nie wiem dlaczego oddycham, nie wiem kim jesteś, nie wiem dlaczego jest mi zimno, nie wiem dlaczego siedzę w toalecie oparta o ścianę, nie wiem dlaczego mam skostniałe dłonie, nie wiem dlaczego mam mokre policzki, nie wiem dlaczego myślę. To wszystko jest jednym, wielkim znakiem zapytania. I nie wiem dlaczego tak bardzo chcę znać odpowiedź, a jej nie znam.
Czuję jak tasiemiec wewnątrz mnie, porusza się, jak wije sobie gniazdo wśród moich lęków i staje się ich najwyższym władcą. Nadal bardzo boję się ciemności, potworów pod łóżkiem, krwi, która mogłaby wypłynąć z umywalek. Widzę oczy na ścianach, słyszę walenie dłoni o podłogę, wycie wilków gdzieś w dole, pośród wzgórz. Czerwone pomieszczenie nabiera nocą ciemnego koloru, staje się szkarłatne i mam wrażenie, że znajduję się w ogromnej studni krwii, że unoszę się na jej powierzchni. Także ból, który odczuwam czyni mi wyznania, jakich nigdy nie czynił. Ból jest rodzicem mojego życia, moich fantazji. Muszę czuć ból, by kochać, muszę umrzeć, by pogrążyć się w bólu.
Umarłam. Po raz czterysta pięćdziesiąty siódmy.
Potem nastają ciemności i biorą mnie pod rękę.

Moje żyły zechciały urosnąć

Autor: Nyeri , niedziela, 20 listopada 2011 11/20/2011 12:41:00 AM

niebo wnika ze mnie oczami
ziemia wyczuwa ciało przez skórę
powietrze dusi się oddechem

samo poznanie
nie wymaga definicji

bo chcąc mnie usłyszeć
musisz stać się milczeniem

Chwyciła moją rękę, czułam jaka jest ciepła. Wyszła ze stołówki, ciągnąc mnie za sobą. Po chwili byłyśmy w ogrodzie. To aż dziwne, że dałam jej się wodzić, byłam w tym zbyt pokorna.
Spoglądam na nią wyczekującym, przeszywającym spojrzeniem, zachowując lodowaty wyraz twarzy. W głębi jednak czułam przerażenie, nie wiedziałam czego się spodziewać, nie wiedziałam czy stać mnie jeszcze na odpychanie jej. W końcu jednak pytam:
- Znasz się na mowie ciała? - błagałam swojego osobistego boga, by odpowiedziała "nie", wstrzymując oddech.
- Nie.
Odetchnęłam ciężko, uradowana. Jednak westchnienie to, było tak opracowane i przećwiczone, by na takie nie wyglądało.
- Ja.. nie wiem co się dzieje, to czysty absurd, nie wiem co powinnam myśleć. Ciągle mnie odrzucasz. Nie dajesz szans. A ja wszędzie czuję twój zapach. Wszędzie. - robi przerwę, czekając aż zareaguję. Jednak z mojej strony nie ma krzty odzewu. Zauważając to, kontynuuje - Co jest między nami? Co.. - nie dokończyła, bo teraz postanowiłam jej przerwać i dojść do głosu. Nie mam zamiaru tego słuchać.
- Między nami? Kpisz? Prócz tlenu, azotu, pary wodnej, yy.. neonu, helu i argonu, nie ma nic - kładę nacisk na ostatnie słowo. - Ciesz się powietrzem, którym razem oddychamy. - wyszło to ze mnie tak, jakbym odmieniała przez przypadki wyraz "krew".
- Pozwól, proszę. - kieruje na mnie subtelny wzrok, tym samym zmuszając mnie do ustąpienia. - Dlaczego jesteś taka? Chciałabym, naprawdę, żeby to powietrze, jak mówisz, było choć trochę mniej zanieczyszczone, przyjemniejsze. Wymagam zbyt wiele?
- A wiesz czego ja bym chciała? Chciałabym konia z trąbą, stringi z Patisonem, czekoladę bez kalorii, być sama i nie przyjaźnić się z tobą. Na pewno wyrażam się jasno? Rozumiesz mnie? Przecież to nie ja za tobą łażę i truję dupę. - denerwuję się, bo tak bardzo potrzebuję powiedzieć jej prawdę.
- Czego się boisz? - pyta, tak po prostu.
W jednej chwili w głowie pojawiły się setki myśli. Boję się tego, że będę zwykłym, szarym człowiekiem. Tego, że nie spotkam osoby, która uczyni moje życie wyjątkowym. Także tego, że nie będę w stanie dawać radości osobom, które kocham. Boję się życia. Ale najbardziej boję się tego, że nigdy nie zrozumiesz co chcę ci powiedzieć, bo jest to dla mnie za trudne.
- Boję się.. pająków. - odpowiadam i zostawiam ją samą. Zabrakło mi sił.

~

Kolejny wieczór ucieka mi przez palce. Gwiazdy, które jeszcze wczoraj wskazywały drogę, dziś znikły na niebie niemożliwości. Mrok pochłania prawdę. W ciemnościach zaczął czaić się los. Pech, którego obwiniam za każde złe wydarzenie. Jego nie podam do sądu. Nie stanę w roli oskarżyciela. Nikt nie wyda na niego wyroku. W zaułkach ulic nie znajdę uśmiechu. Przyszło mi żyć w epoce, w której na co dzień dostaję do wypicia koktajl fałszu i kłamstw. Owy napój miesza się z moją krwią. Zatruwa każdą komórkę wewnątrz ciała. Patrzę w lustro. Badam każdy milimetr mej twarzy. Tak jakbym mogła odczytać z niej jakie uczucia mną władają. Czy już zarażono mnie nieszczerością? Czy widzisz to w moich oczach?
Wyglądam przez okno, podążając za hałasem.
Marlena. I on. Razem, śmieją się. Rozumiem. Jest przystojny, zabawny. Zbyt dobry. Powoli zbliżają się do siebie.
Zasłużyłam. Nie patrzę.
Kładę się na łóżko. Gaszę wszystkie świecie, które psują mój mrok i napawam się ciemnością, i wybraną przeze mnie samotnością. Przypominam sobie dzień jej pogrzebu. Pamiętam wszystko doskonale. Mnóstwo ludzi, szkoda tylko, że obudzili się zbyt późno. Płacz, smutek, jakby nikt nie mógł uwierzyć, że mogła się targnąć na własne życie. Wtedy każdy mówił, że nie zapomni. Dziś niewielu cię wspomni. Tylko niektórzy wciąż nie mogą się z tym pogodzić. Widzę to w ich oczach, w swoich oczach. Tak smutnych, jak gdyby wyrwano im połowę serca. Tak strasznie boli mnie dusza. Dzień w dzień, noc w noc, ona płacze. Umiera z bólu. Codziennie. Trzydzieści razy w miesiący, trzysta sześćdziesiąt pięć w roku. By później znów narodzić się z wyschniętych łez. Czy nie powinnam już definitywne umrzeć? Kiedyś musi nadejść ostateczny koniec. To moja karma. Tym się żywię.
Ukołyszę moją duszę do snu. Pierwszy raz od bardzo długiego, koszmarnego czasu. Przed snem będą ją niepokoić tylko dawne blizny na ręce, przypominające o bólu, który teraz wydaje się być tak odległy, a nie jest. Wraz z nocą, mrok spróbuje wpełznąć do mojego serca. Nie wpuszczę go tam, nie dziś.

~

Ktoś puka do drzwi. Najpierw delikatnie powtarza stukot dwa razy. Następnie używa większej ilości siły, by nadać temu dźwiękowi donośniejszy ton. Po ciszy jaka atakuje niespodziewanego gościa, następuje milczenie.
Podnoszę się, zerkając na zegarek. 1:23? Fajna godzina na odwiedziny.
Otwieram. To, co widzę jest dla mnie sporym zaskoczeniem więc nie chcę wiedzieć jaką przybrałam w tej chwili minę. Widzę Tamarę ze łzami w oczach. Płacze. Pozkleja się pod moimi drzwiami. Mimowolnie poruszam ręką i daję jej znać, że może wejść. Chociaż jej nie lubię, nie zostawię, gdy może potrzebować pomocy.
Siada na skrawku mojego łóżka i zakrywa twarz dłońmi, łokcie opierając na kolanach. Stoję i patrzę na nią. Na tą pulchną dziewczynę, non stop obżerającą się ciasteczkami. Przywykłam już do widoku płaczących ludzi, częściej z mojego powodu, lecz nigdy nie uodpornię się na uczucia, które towarzyszą temu widowisku. Nie chcę, żeby płakała. Moje serce z lodu się rozpada, nie zostawiając ani jednek kry, znowu jest tętniącym krew mięśniem z uczuciami.
Podchodzę do niej i chwytam za ręce, odsłaniając tym samym zapłakaną twarz.
- Co się dzieje? - odzywam się z nieznaną łagodnością.
Widzę, że jest zaskoczona moim tonem, jednak milczy. Jej usta są zamknięte, jedynie oczy skierowane na mnie.
- Słucham. - powtarzam dalej z delikatnością - kładę swoje ręce na jej kolanach.
- Nie-niee mogę. Nie mogę ci powiedzieć. - mówi chwiejnym głosem, ścierając łzy. Spuszcza wzrok.
- Tamara.. - próbuję wymusić na niej otwarcie się.
Ponownie spogląda na mnie, dotykając moich dłoni na swoich kolanach.
- W takim razie dlaczego do mnie przyszłaś?
- Dlatego. - podnosi ręce ze swoich kolan i przenosi je na moje policzki, usilnie wpatrując się w zaskoczone oczy. - Przepraszam. - dodaje szeptem, po czym przyciska swoje wargi do moich ust.
Zamarłam. Bałam się oddychać.
~

Dialogi to nie moja specjalność. Wiem, że poległam.
Rozdział nie jest obszerny, ale mam już napisane kolejne dwa, które postaram się dodać jak najszybciej.
Przepraszam za wszelakie błędy.

Przyjdź do mnie, duszo głucha w okrucieństwie

Autor: Nyeri , sobota, 3 września 2011 9/03/2011 09:13:00 PM

ja
to ręce nogi i oczy bez barwy
bo ciągle odwracam wzrok
od światła

i nadzieja co podpełza do stóp
na ślepo
bo łatwiej być niewidocznym
pomiędzy wersami
którymi rzucam jak kamieniem
w siebie

ja
to usta bez śladu szminki
bo brak im wyrazu
byś nie mogła mnie odczytać
nocą czarną

i dni zgaszone przedostatnim świtem

Światło. Czy jest gdzieś tu światło? Jeśli tak, dlaczego nie czuję jego ciepła? Dlaczego mrok mnie otula, jak dusząca kołdra? Krew, wszędzie krew. Krew w mojej głowie, krew w moich oczach. W moich żyłach pustka. Chcę zobaczyć czy jest we mnie jeszcze krew. Nie, pustka, kompletna pustka.  Myśli jak rwąca rzeka, drażnią nerwy, wyrywają resztki samodzielności z moich dłoni. Płynę z prądem, jak wszyscy, pokornie. To nie jest mój dzień, nie moja chwila by wychylać się spośród kropli płynących pędem ku pustce, nieprzewidywalnemu końcowi. Uderzam o kamienie i brzegi, by odbić się i płynąć dalej, z prądem. To nie jest mój moment, jestem zbyt rozdarta. Ocierając się o kolejny głaz na drodze załamuję się, rozpadam, po czym łączę w nową całość, jednak nie jednakową, inną niż poprzednio. To jest właśnie moja tymczasowa egzystencja. Obojętność na świat, która zmienia mnie na zawsze, chociaż tak na prawdę nie jest zauważalna. Jestem jak zastygły posąg z popiołu, ze zbitego popiołu, którego nie da się skruszyć. Mój bezruch mnie przeraża chociaż powinien fascynować. Jestem niczym umarła. Zimna. Bezduszna. Nieruchoma. Bez życia. Można na śmierć zapomnieć o życiu. Ja zapomniałam. Cierpię na acedię. To brak troski o własny byt i istnienie. To niezdolność bycia tu i teraz, zajmowania się tym co jest. Taka jestem, jestem obojętna. Chcę być obojętna. Ale w stosunku do niej nie potrafię. Jest nazbyt wyjątkowa i czarowna. Te rude, lokowane włosy, przenikliwe oczy i uwodzicielskie, blade usta. Czy przy niej naprawdę mogłabym zapomnieć? Mogłabym odżyć?
~
Idę, wraz z bandą tych bezmózgowców, jednakowych niczym drzewa w lesie, który właśnie mijamy. Trzymam się na końcu grupy, zawsze ceniłam sobie zakończenie, niezależnie od znaczenia. Widzę jak idzie przede mną w czerwonej koszulce i obcisłych, ciemnych jeansach. Jej loki podskakują pod wpływem wspinania się pod górę, rozwiewane przez wiatr, błyszczą w słońcu i tworzą cudny, artystyczny nieład. Każda dziewczyna mogłaby jej zazdrościć, każdy facet mógłby do niej należeć, bez wahania.
Staram się na nią nie patrzeć, odwracając wzrok i intensywnie zastanawiając się nad czymś innym, nieistotnym, co jednak jest mało skuteczne, gdyż chcąc nie chcąc, moje tęczówki i tak lądują na niej.
- Marlena! – woła ktoś z przodu, to męski głos. Widzę chłopaka, który się zatrzymuje i ewidentnie czeka aż reszta grupy przejdzie, by mógł dostać się właśnie do niej, właśnie do rudowłosej, zaczynając swobodnie rozmowę. Jest przystojny, bardzo przystojny. Brunet, dłuższe, proste włosy, owalna twarz z lekkim zarostem, pełne usta, orli nos. Ubrany na czarno, tajemniczo, elegancko. Podoba jej się? Widzę jej uśmiech, słyszę jej śmiech, czuję jej ciepło. Nie potrafię zrozumieć swoich uczuć, nie potrafię opisać swoich myśli. Drżę. Jest mi zimno. Jest mi ciepło. W tej chwili, choć nie widzę jej twarzy, wyobrażam sobie ten uroczy rumieniec na słowa czarnowłosego. Zamiast tego, jednak dostrzegam irytację w jej gestach, ruchach. Ma zaciśnięte pięści, ramiona napięte, ręce z całej siły przywarte do tułowia, porusza się sztywno, jak kukła, w końcu odpowiada mu:
- Super. – słychać sarkazm. – A możesz wyjaśnić mi, jaki jest cel twoich opowieści na temat modelu twojego auta i wyposażenia domu? Co mnie to obchodzi? – podnosi wymownie jedną brew.
Nie odpowiada, a jedynie patrzy na nią otępiałym wzrokiem z otwartymi ustami. Co on sobie myślał? Że co? Że złapie ją na wypasione, sportowe auto? To nie ten typ dziewczyny, choć i tak prędzej czy później mu ulegnie, wszystkie tylko ślinią się na jego widok, ona w tej kwestii nie mogłaby być inna. Nie chcę przyznawać się do myśli, że mogłabym w jakikolwiek sposób reagować na dalsze zaloty z jego strony w stosunku do niej. Nie chcę przyznawać się do myśli, że ona jednak nie jest mi obojętna.
Zostawia go samego, przechodzi na przód.
~
Obiad. Stołówka. Pełno bachorów. Jak ja niby miałam to znosić przez całe dziewięć dni? Jestem przyzwyczajona do towarzystwa niżu intelektualnego, ale nie w takim stopniu, nie w takich ilościach. Gdzie nie spojrzeć – tłumy rozgadanych, pustych wewnętrznie nastolatków, podporządkowanych, pozbawionych własnego "ja", pozbawionych świadomości, umysłu.
Obok mnie siedzi "pulchna", która usilnie wgapia we mnie swój wzrok. Staram się nie reagować, choć niesamowicie mnie to denerwuje, wnet doprowadza do szału. Nie znoszę natręctwa. Nie znoszę spojrzeń skierowanych w moją stronę.
- Tamara. – oznajmia, wyciągając ku mnie jasną, delikatną, nieproporcjonalnie małą dłoń. Spoglądam na nią kpiącym wzrokiem, bo tak naprawdę tchórzę, nie wiem jak postąpić, boję się kontaktu fizycznego. Wzdycham. Nie podaję jej ręki, a jedynie mruczę pod nosem:
- Sara. 
- Miło mi. – odpowiada z entuzjazmem i się uśmiecha, najwidoczniej zaskoczona tym, że w ogóle raczyłam się do niej odezwać. Ostatnie słowa postanowiłam zignorować, puściłam je mimo uszu, lecz ona, zauważywszy, iż obecnie nie jestem w tak paskudnym humorze, zapragnęła to wykorzystać.
- I jak? Podoba Ci się w tym miejscu?
Nie chce mi się odpowiadać. Nie chce mi się myśleć. Ale w sumie dlaczego miałabym ciągle być opryskliwa? Dziś zrobię wyjątek, ona i tak nie ma dla mnie większego znaczenia.
- Nie jest złe.
- Mnie się podoba, zwłaszcza ten styl, pensjonat przywodzący na myśl średniowieczną budowlę, magiczne. Góry też są piękne, ogólnie kocham góry, a ty? – wypowiada się zgrabnie z błyskiem w oku. Kieruje na mnie spojrzenie.
- Są ok. – nie wysilam się. Chyba powinna się cieszyć, że się w ogóle odzywam, skoro już się na mnie uparła, wie przecież jaka jestem. Zauważyła, że odpowiadam zdawkowo. Zauważyła, że chyba niezbyt darzę ją sympatią. Zauważyła mój wyraz twarzy. Robi cierpką minę.
- Co o mnie myślisz?
Ostatnią rzecz jaką powinna zrobić, to spytać się mnie co o niej myślę.
Nic nie myślę. Nie ma o czym myśleć. Jeśli cię nie lubię, to cię nie lubię, jeśli mnie mierzisz, to mnie mierzisz. To tak trudno zrozumieć? Chcesz wiedzieć co myślę? Myślę, że powinnaś mieć w dupie to, co ludzie o tobie sądzą. Myślę, ze jesteś abderytką, ignorantką, a także ślepcem. Myślę, że mówisz do mnie przez cały ten czas i nawet nie dostrzegłaś, że myślami jestem gdzie indziej. Myślę, że jesteś zbyt nachalna w stosunku do mnie, nawet nie poczułaś, że moje ciało jest bez wyrazu, a twarz znieruchomiała, niczym herbata w tym wielkim kubku.
Spogląda na mnie oczami zbitego psa. Czeka. Przełykam łyk herbaty i odpowiadam:
- Myślę, że jesteś w porządku.
Kończę dziobać to, co mam na talerzu i bez słowa wstaję od stolika, zostawiając ją. Nie daję jej czasu na odpowiedź. Biorę ze sobą brudne naczynia, podchodząc do okienka, gdzie trzeba było je zostawić do umycia. Obracam się. Spoglądam prosto w jej twarz, w twarz Marleny, zdecydowanie zbyt blisko mojej. Piękne usta, oczy, nos, piegi. Oddech niebezpiecznie mi przyśpiesza. Nie wiem co się dzieje.
- Chciałabym z Tobą porozmawiać. – rzuca tonem nieznoszącym sprzeciwu, już nie jest tak ciepła, sympatyczna, a zadziorna, wnet arogancka, ostra.
Jeszcze przez krótką chwilę mogłam napawać się zapachem jej oddechu.

Moje ciało będzie jeszcze smaczniejsze kiedy straci swoją panią

Autor: Nyeri , środa, 10 sierpnia 2011 8/10/2011 01:49:00 AM

źrenica czasu
zawęża się
we mnie
im bliżej jestem światła
dlatego zbyt często
uciekam
od ciebie


Zimna podłoga. Zamknięte drzwi i zasłonięte żaluzje. Zgaszone światło. Wiatr nad wzgórzami. Deszcz. Słońce. I znowu deszcz. Jeden dzień. Żadnych wyrzutów sumienia, żadnej dobroci, żadych uczuć. Co mnie zabiło?
Jestem chora. Chora na śmierć. To specyficzna choroba - brak mi duszy, odczuć, emocji. Przynajmniej tych pozytywnych. Stoję nieobecna myślami w swoim tymczasowym pokoju i nie mam siły, nie wiem co począć. Zbiera mi się na płacz. Ale płacz mnie wykańcza więc bronię się przed tym. Na przemian świadomość odpływa, to znów powraca, wszystko wiruje. Dość.
Ktoś puka do drewnianych, sosnowych drzwi. Odwracam się i podchodzę do nich, nie śpiesząc się. Nie jestem ciekawa kto jest za drewnianym portalem, lecz otwieram go. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Rudawe spięte włosy. Oczy istnie kocie. Nos mały, policzki ozdobione drobnymi piegami. I ten uśmiech.. Cóż to był za uśmiech. Nie dający porównać się do niczego ziemskiego.
Nie reaguję na żadne bodźce. Jestem otumaniona jej widokiem. Wyrywam się z transu i nagle słyszę:
- Witaj. Przepraszam, że przeszkadzam, ale pomyślałam sobie, że wypadałoby się przedstawić i poznać. W końcu spędzimy razem trochę czasu. - wypowiada się z niezwykłym spokojem w głosie, który mnie dobija i jednocześnie czaruje. Dlaczego ona tak na mnie działa?
- Widać myślenie nie wychodzi ci za dobrze. Nie mam ochoty na posiadówkę i idiotyczną zabawę w poznawanie się nawzajem. Odpuść i znajdź innego ufoludka, który da się na to namówić. - odpowiedziałam z chłodem, mrużąc oczy. Muszę się jej jakoś pozbyć. Czuję jak przyśpiesza mi tętno. Źle. Zamykam jej drzwi przed nosem i pozbawiam wszelakiej nadzieji na nawiązanie konwersacji. Albo jednak nie? Znów słyszę ciche, rytmiczne pukanie. Brak jej dumy. Sądziłam, że zostawi mnie w spokoju. Zadziwia mnie. Nie mam ochoty na integrację. Chcę zostać sama ze sobą. Poczuć ból. Ból świadczący o tym, iż znowu wyszystko popsułam. Odeszła. Zabrała mi myśli.
Rzuciłam się na łóżko zmęczona podróżą, nie przejmowałam się walizką i swoim zapachem. Nie dziś. Miałam chęć choć na chwilę uwolnić się ze szpon rzeczywistości.


~


Śniła mi się. Widziałam jej piękną twarz. Ale nie chciałam tego. To naprawdę potwornie wróży. Nie mogę się z nią kontaktować. Nie i koniec. Choć to chyba będzie trudne, bo spędzę z nią aż dziesięć dni. Bez dzisiejszego już tylko dziewięć.
Podnoszę się z łóżka nie zastanawiając się dłużej. Przecieram oczy i spoglądam na wyświetlacz komórki. Późno. Śniadanie jest za pół godziny. Zaglądam do torby i z trudem wygrzebuję z niej ciemne jeansy oraz podkoszulek z zespołem Rammstein. Podoba mi się ich muzyka, w szczególności głos Till'a. Zakładam przygotowane ubrania na siebie i przeczesuję dłonią włosy, które delikatnie opadają mi na twarz. Wychodzę, nie maluję się. Wręcz nie znoszę tego robić. Makijaż i moja osoba nie pasują do siebie. Nawet nie patrzę w lustro, boję się, że kolejny raz napotkam twarz bez wyrazu z oczami pełnymi pustki.
Zostało mi jeszcze jakieś piętnaście minut więc zabieram się za rozpakowanie bagażu. Idzie mi szybko, nie staram się, by ubrania były schludnie, prosto ułożone. Nie jestem pedantyczna.
Szybko mi to zeszło więc nie zważając na czas ruszyłam w stronę drzwi, by wydostać się z pomieszczenia. Zeszłam schodami na dół, kierując się dalej przez obszerny, stylizowany na wiekowy korytarz. Cały ten ośrodek wygląda na średniowieczny zamek. Lubię takie klimaty. Chwilami chciałabym się przenieść do Wiktoriańskiej Anglii i już nie wracać do obecnych czasów. Mam wrażenie, że życie wtedy było łatwiejsze, mniej wymagające. Ale co ja mogę o tym wiedzieć?
Mało kto się tu teraz kręcił, wszyscy pewnie wpadną na ostatnią minutę. A ja nie lubię pośpiechu, wolę się nie stresować i mieć czas na spokój. Nie zważając na nieobecność ludzi, weszłam na stołówkę i zajęłam pierwsze lepsze miejsce w ostatnim stoliku, przy ścianie. Zastanawiałam się chwilę czy zadzwonić do rodziców. Po chwili namysłu zrezygnowałam jednak z tej koncepcji. Przyjechałam tu aby ich odciążyć od swojego towarzystwa. Wiem, że codzienne oglądanie mojej strutej twarzy może być męczące. Nie umiem inaczej. Od kiedy ona odeszła ciężko jest mi robić cokolwiek, nie mówiąc już o normalnym życiu, uśmiechaniu się. To ponad moje siły. Nie wiem czy kiedykolwiek się z tego otrząsnę.
Krzyk. Ktoś krzyczy. Podnoszę wzrok do góry automatycznie zatrzymując go na obliczu stojącej przede mną dziewczyny. To ta sama, z którą jechałam w autokarze. Jest przy kości, jej włosy sięgają ramion, lekko kręcone o kasztanowej barwie. Oczy ma duże, szkliste, miodowe. Na lewym policzku widnieje mała blizna, jakby po rozcięciu. Nie jest wysoka.
Jestem zmieszana, nie usłyszałam co mówi. Teraz patrzy się na mnie wyczekującym wzrokiem.
- Czego? - rzucam ostro, zbijając ją z tropu. Nie będę się cackać. W głębi wiem, że zachowuję się co najmniej podle, ale nie zmienię swojego podejścia.
- Pytałam się czy to siedzenie jest wolne. - wskazuje ręką na mebel tuż obok mnie. Głos jej drży i jest skrępowana.
- A co, czujesz pociąg seksualny do tego krzesła? Czyżbym miała do czynienia z obiektofilem? - w moim głosie nie słychać ani krzty ironii chociaż nią jest. Małolata jest skonsternowana. Widzę jak się krzywi i czerwieni. Nie wie jak zareagować. Podoba mi się to.
- W takim razie sobie usiądę. - udaje, iż nie przejęła się moimi słowami. Wprawiła mnie w zaskoczenie. Odsunęła siedzenie i zajęła miejsce, delikatnie się kurcząc. Byłam pewna, że się podda. Pewna, że jest słaba. Widziałam zmieszanie na jej twarzy. Widziałam bardzo dokładnie jej minę. Czy oby na pewno dobrze widziałam?
Nie odezwałam się nic, a jedynie zaczęłam obserwować ludzi powoli zbierających się w sali. Każdy z nich był taki sam. Do głębi identyczny. Zwykli, szarzy, nie wyróżniający się. Oprócz niej. Właśnie weszła na stołówkę rozglądając się za wolnym siedliskiem. Przyglądałam się jak z gracją mija kolejne stoliki, powoli zbliżając się do mojego. Zapomniałam, że znajduje się tu pare wolnych siedzeń. Nie. Nie chcę aby koło mnie usiadła. Nie powinna. Nie po tym jak ją ostatnio potraktowałam. A jednak, zajęła miejsce. Na przeciw mnie. Patrzyła się, na mnie. A ja patrzyłam się na nią. Nie wiem ile to trwało, ale szybko oderwałam wzrok i skrzywiłam się na znak niezadowolenia. Zimna suka, co? A wiesz, że dobrze mi z tym? Mniej boli, o tam, w środku. Choć z dnia na dzień zastanawiam się czy coś tam jeszcze jest. Nie odzywa się, a jedynie intensywniej wgapia się w moją twarz. Czego ona oczekuje? Czego chce?
- Nie rozumiem. - oznajmiam. Robi zdziwioną minę.
- Czego nie rozumiesz?
Nie odpowiadam jej dłuższą chwilę, czekając na reakcję. Jednak otrzymałam tylko kolejne spojrzenie tych zielonych, kocich tęczówek. Te oczy były w nieustannym ruchu, sprawiały wrażenie mokrych od łez, sprawiały wrażenie zaskoczonych, słabych, sprawiały wrażenie ustępliwych. A jednak zadawały gwałt, miażdżyły, przenikały, ganiły.
- Nie chciałam z tobą rozmawiać i nadal nie chcę. Dlaczego więc ciągle za mną łazisz?
- Przecież tylko sobie usiadłam, wcale nie mam zamiaru ciągle za tobą chodzić. - powiedziała z łatwością nie patrząc już na mnie.
- Kompletnie brak ci godności? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Nie czekałam już na odpowiedź, a jedynie wstałam od stołu straciwszy ochotę na jedzenie. Wyszłam, mijając rozbestwione dzieciaki i przepełnione stoliki. Nie mogłam cały czas jej unikać. Ale nie mogłam też pozwolić sobie na jakiekolwiek bliższe stosunki. Wiem jak to się skończy. Bo się skończy. Albo może nie wiem? Może na siłę chcę ją od siebie odepchnąć? Może jestem uprzedzona? Rozdrapywałam rany w duszy drzazgą co tkwiła pod złamanym paznokciem.

Cień w dolinie mgieł

Autor: Nyeri , piątek, 22 lipca 2011 7/22/2011 11:25:00 PM

No. Jest to moje pierwsze opowiadanie także proszę o wyrozumiałość.
Pierwszy wpis jest dla mojego kochanego, strachliwego menadżerka - Hotaru, który bardzo mi pomógł przy tworzeniu graficznej strony bloga. Nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła. Dziękuję, za wszystko.
~~~

pusty pokój
całkowita ciemność
kojący ból
poranione dłonie
krew
i świadomość
świadomość, że to ucieczka od rzeczywistości


Znowu to samo. Znowu dopada mnie monotonia. Znowu ledwo co oddycham przygniatana przez rzeczywistość. Nie chcę żyć. Nie chcę. Dlaczego muszę żyć? Dlaczego nie mogę po prostu już się nie obudzić? Otwieram oczy, lecz zaraz je zamykam porażona przez poranne słońce. Wbrew pozorom rano praży najmocniej. Nie lubię słońca. Wolę ciemność. O tak, ciemność. Jestem zagubiona w labiryncie ciemności. Otacza mnie mrok, jedna wielka pustka. Podnoszę się z łóżka zostawiając swoją puchową, czarną pościel samą. Nie lubię tego robić, wcale a wcale. Gdy śpię jestem nieświadoma tego zła, które mnie ogarnia. Dlatego spanie jest moją ulubioną rozrywką. Mimowolnie zerkam na budzik. Jest 8.27. Wygląda na to, że zaspałam. Ojciec już na mnie czeka, ma mnie zawieść na autokar. Dziś wyjeżdżam na obóz, podobno rekreacyjny. Rodzice chcą mnie wysłać w góry, bym odetchnęła. Widzą, że nie jestem już sobą. Zmieniam się. Wiesz? Kiedyś byłam inna. Nie było jutra. Było dziś. Były 24 godziny, które trzeba dobrze wykorzystać. Byłam ja. I moje odbicie w lustrze. Uśmiech. I ten błysk w oku. Radość. I to zadowolenie z życia. A dziś? Dziś pozostało mi błahe zdanie, którym karmię się, gdy wstaję z łóżka. Bo przecież wszystko może zacząć się jutro. Jutro... które jak na złość nie chcę przyjść. Oprócz tego zdania, pozostała mi jeszcze jedna myśl. Zgubiłam się. Zgubiłam się na paraboli zwanej czasem. Tak bardzo chciałabym, by ktoś mnie odnalazł. Przytłaczające.
Wchodzę do swojej dość ciasnej łazienki, gdzie znajduje się prysznic, sedes, umywalka, a nad nią moje lustro, znienawidzone lustro. Już nie lubię swojego odbicia. Moje czarne, długie włosy, zielone, duże oczy i las rzęs, wydatne blade usta, jasna skóra - wszystko to, co kiedyś wydawało mi się piękne, żywe. Dziś jest po prostu szare, zwykłe, beznamiętne. Nie zadowala mnie mój wygląd. Zresztą, czy mnie coś cieszy? Nie. Nic.
Z niechęcią zaglądam w swoje zielone tęczówki i dostrzegam w nich ogromną, niezapełnioną, piekącą pustkę. Boli. Boli mnie to, że brak mi sensu, dla którego miałabym się tutaj nadal męczyć. Choć to dopiero początek dnia, po raz kolejny powtarzam dziś - nie chcę żyć. Ale co z tego? Muszę. Okropne słowo. Ale niby dlaczego miałabym mu się nie sprzeciwić?
Odrywam wzrok od swojego odbicia, ściągam piżamę i wchodzę pod strumień zimnej wody. Tak, zimnej. Budzi mnie, krople wbijają mi się w skórę niczym ostre sople. Sięgam po ostrze leżące obok mydła i przykładam do nadgarstka. Widzę żyły. Zielony i fioletowy. Zakochałam się w barwach żył. Chcę wbić żyletkę w skórę i przeciągnąć tnąc widoczne linie. Nie mogę. Znowu. Ostry metal leży tu już od tygodnia kusząc, a ja nie mogę tego zrobić. Coś jednak trzyma mnie przy życiu. Chyba nie chcę wiedzieć co.
Zakładam na siebie czarną bluzę z kapturem, dopakowuję szczoteczkę do zębów, piżamę i kilka ubrań do walizki. Już mam zamiar schodzić na dół lecz nagle sobie przypominam. Zapomniałabym mojego szkicownika. Tak, rysowanie to jedna z nielicznych rzeczy, które lubię. Daje mi to ukojenie, odrywa od szarej rzeczywistości. To taka mała odskocznia. Moja własna. Nie wiem co bym bez niej zrobiła. Pakuję go również do bagażu po czym wychodzę z pokoju.


~


- Tak, mamo, wszystko wzięłam. Nie zapomniałam o szczoteczce do zębów, ręczniku, piżamie ani telefonie. I jedzenie na podróż też mam. - odzywam się do rodzicielki, która stoi właśnie w drzwiach i zadręcza mnie pytaniami. Wiem, że się o mnie troszczy i martwi moim zachowaniem.
- Dobrze. Zadzwoń jak będziesz na miejscu. Kocham cię, Saro. - mówi i patrzy na mnie z troską, przytulając do swojej piersi. 
Oddaję uścisk, ale milczę. Nie umiem jej odpowiedzieć. Nie umiem odpowiedzieć tym samym. Teraz zwraca się do ojca:
- Jedź wolno i uważaj na drodze. W nocy padał deszcz i jest ślisko. Jak autokar odjedzie daj mi znać. - ojciec się nie odzywa. Kiwa tylko głową i idzie do samochodu z moją walizką na ramieniu. Pakuje ją do bagażnika po czym zajmuje miejsce za kierownicą. Macham jeszcze mamie na pożegnanie by nie zrobić jej przykrości i siadam na miejscu pasażera. Ruszamy.
Oboje nie odzywamy się do siebie w podróży. Lubię to w tacie. Nie zmusza mnie do rozmowy, nie zagaduje na siłę, tak jak mama. Mogę odpocząć i przestać grać rozmowną. Nigdy taka nie byłam. Milczenie jest lepsze, intrygujące. Wzdycham. Patrzę za okno i myślę o tylu rzeczach na raz, że o niczym konkretnym. Stale tylko przez to wszystko przewija się pewna twarz i goniący tą twarz pytajnik. Krzywię się i odwracam wzrok. Po chwili dociera do mnie, że to była czynność pozbawiona sensu. Zamykam oczy. Trochę pomaga.
Po kilkunastu minutach jesteśmy już na miejscu. Na przeciwko naszego samochodu stoi duży, kolorowy, trochę stary autokar. Wokół panuje zamieszanie. Kierowca pojazdu wyszedł na zewnątrz, odbiera walizki od ludzi i pakuje je do przedziału towarowego. Inni ludzie zaś wsiadają i z powrotem wysiadają, bo nagle uświadomili sobie, że zapomnieli się pożegnać. Ściskają, całują, jakby już nigdy mieli się nie zobaczyć. Żałosne. Czy tylko ja jestem niezdolna do takich odruchów? Przypatruję się wszystkiemu z milczeniem. Nie chcę jeszcze wychodzić z auta i tata dobrze o tym wie. Nie lubię tłumów, chcę żeby to wszystko się rozeszło, choć trochę przeludniło. Źle się czuję wśród ludzi. Ludzie to zło.
W końcu wychodzę z samochodu i kieruję się do bagażnika. Rodzic również wychodzi i pomaga mi wyciągnąć ekwipunek. Razem udajemy się w stronę pojazdu. Widzę bezimienny tłum i beznamiętne spojrzenia nie-ludzi. Nie odwzajemniam żadnych spojrzeń, po prostu idę. Chcę jak najszybciej znaleźć się w środku autobusu. Staję przed wejściem i przytulam się do mojego opiekuna. Jestem zażenowana, lecz muszę to zrobić. Wiem, że byłby zawiedziony, mimo iż tego po sobie nie pokazuje. Rzucam krótkie "Dziękuję. Do zobaczenia" i wchodzę. Wszystkie miejsca z przodu są zajęte. Zauważam, że spojrzenia większości skierowane są teraz właśnie na mnie, czuję jakbym była pożerana wzrokiem. Staram się nie patrzeć na siedzących szukając pustego fotela twardo idąc na przód, choć w głębi mam ochotę krzyczeć z rozpaczy. Kieruję się na tył z maską obojętności i niezainteresowania. Dostrzegam na samym końcu jedno wolne miejsce. Przyśpieszam kroku i ląduję na siedzeniu obok dość pulchnej dziewczyny o kasztanowych, krótkich włosach. Nie przyglądam jej się, nie mam ochoty na rozmowę. Wyciągam z podręcznej torby słuchawki i wkładam je do uszu. Ustawiam moją ulubioną piosenkę Cannibal Corpse - Hammer Smashed Face, całkowicie się w niej zatracając. Muzyka też doskonale koi moją psychikę, zwłaszcza taka.


~~~
Trochę krótki, co? Na razie nic specjalnego się nie dzieje w opowiadaniu. Być może w następnej notce pojawi się jakaś większa akcja. Chyba nikogo nie zanudziłam na śmierć, hm?
Nie wiem kiedy będzie nowy rozdział lecz podejrzewam, że nieprędko. Za dwa dni wyjeżdżam.